sobota, 23 czerwca 2012

Eddy Curry lubi karmę


Niestety dla wszystkich hejterów LeBrona Jamesa, Dwyana Wade’a i Chrisa Bosha  (przede wszystkim Chrisa Bosha!) drużyna 3 wspaniałych i 9 pozostałych zwana Miami Hate Heat została ostatniej nocy mistrzem NBA. Konsekwencje tego?

Niewiele osób o tym pamięta, ale w składzie aktualnych mistrzów NBA znajduję się Eddy Curry. Podkoszowy rozegrał w tym sezonie 14 spotkań.  Zakończony niedawno sezon można uznać za swoisty przełom w jego karierze. Eddy w tym roku zagrał więcej meczów niż przez 3 ostatnie sezony w tym wreszcie zaczął w pierwszej piątce! Co jest takie specjalnego w tym centrze z nadwagą? A raczej w tej nadwadze grającej na pozycji centra. Historie, które spotykały go podczas jego pięknej kariery są naprawdę dziwne nawet jak na koszykarza NBA, którzy jak powszechnie wiadomo mają sporo za skórą. I to, że nie potrafił poradzić sobie z nadwagą  jest naprawdę mało znaczące. Gość o naprawdę bardzo wątpliwym wpływie chapał 10 milionów dolców (niestety przykra era NBA gdzie każdy powyżej 2,10 m wzrostu dostawał minimu 5 milionów na starcie) w dodatku cały czas pobierając pensję wpadł w problemy finansowe i to takie gdzie musiał zadłużać się u kolegów  z drużyny, a jego warta 4 miliony dolarów posiadłość została przejęta przez komornika. Na usprawiedliwienie można dodać, że utrzymywał zastępy pomocy domowej (kucharzy, ogrodników, kierowców, a z jednym z nich wiąże się kolejna ciekawa historia) oraz prawdopodobnie wszystkich Afroamerykanów o nazwisku Curry (w tym siedmioro własnych dzieci z trzema różnymi kobietami) na wschód od Chicago!

Niestety jest też znacznie smutniejsza część kariery Mr. Hamburgera. Szczególnie tragiczny w jego życiu był styczeń 2009 roku. Najpierw Eddy został oskarżony przez swojego "przyjaciela", a także kierowce o molestowanie seksualne, rasizm, propozycje homoseksualne i chyba tylko sam David Kuchinsky (ów kierowca) wie o co jeszcze. Niestety najgorsze nastąpiło kilkanaście dni później. Była dziewczyna Curry'ego oraz jego córka zostały zamordowane.

3 lata później Eddy Curry podpisuje kontrakt z Miami Heat i spędza w tej drużynie resztę sezonu 2011/2012, by ostatecznie ubrany w garnitur podczas finałów świętować mistrzostwo NBA. Więc może jednak karma istnieje?


P.S.
pozdro Żabson, dzięki za Bosha


wtorek, 12 czerwca 2012

Podwójna krótka vol. 1


"Podwójna krótka" to jak sama nazwa wskazuje krótki post, który nie będzie niósł za sobą żadnej wartości merytorycznej, ale pozwoli zapunktować u naszych czytelników jakimś bystrym żartem. Dzisiejszy żart wywinął obrońca reprezentacji Anglii, Glen Johnson. Co zrobił jeden z 30 zawodników The Reds w kadrze Synów Albionu? 




Ot i cała historia dziesięcioosobowej pierwszej jedenastki Liverpoolu reprezentacji Anglii.




środa, 6 czerwca 2012

Afroamerykanin w Paryżu


Wreszcie wielki powrót. Można rzec nawet „Kambek jak dżejzi” cytując najbrzydszą twarz polskiego hip hopu. I właśnie Jay-Z będzie jednym z głównych bohaterów dzisiejszego odcinka. Jedna z najważniejszych postaci hiphopowych naszego uniwersum oraz właściciel New Jersey Brooklyn Nets w zeszłym roku wydał ze swoim przyjacielem i innym geniuszem muzyki gatunku rap, Kanye Westem znakomitą płytkę "Watch The Throne". Na krążku znajdziecie wiele wspaniałych numerów, a zachwyty nad płytą można było usłyszeć nawet w jakimś żałosnym programie kulturalnym na TVP1. Tematem przewodnim dzisiejszego wpisu będzie jednak banger w najczystszym tego słowa znaczeniu.



Śladem tej dwójki postanowił pójść także jeden z antybohaterów tegorocznych play-off, Amar'e Stoudemire. Znany ostatnio przede wszystkim z walki z gaśnicą (w telegraficznym skrócie Stat sfrustrowany po kolejnej porażce z Miami Hate Heat, postanowił wyładować swoją frustrację na gaśnicy ukrytej za szybą bezpieczeństwa dzięki czemu nabawił się kontuzji).

Amar'e postanowił jednak, że nadszedł czas na kolejną zmianę w swoim życiu (wcześniej zmienił m.in. Suns na Knicks oraz imię Amare na Amar'e, lecz do żadnych wielkich sukcesów  te decyzje go nie doprowadziły) i postanowił się oświadczyć swojej wieloletniej partnerce oraz matce trójki jego dzieci Alexis Welch. Aby mieć pewność, że wybranka nie odmówi postanowił uczynić to w rzekomo najromantyczniejszym miejscu na świecie, czyli u stóp Wieży Eiffla. Pani Alexis nie była w stanie odmówić i tak oto niebawem jej nazwisko Welsh zostanie zastąpione przez Stoudemire. Redakcja BSHcK życzy jej przede wszystkim wytrwałości.

P.S. Cała notka  była tak naprawdę pretekstem, by wrzucić video z najpiękniejszego wydarzenia jakie miało  miejsce w tym roku w Europie i żeby było bardziej logicznie, w Paryżu. Szczególnie polecamy od 47 minuty.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Ciężkie życie maskotki


Dawno, dawno temu, gdy uświadomiłem sobie, że koszykarzem już nie zostanę, a ciąg do wielkich hal sportowych, widowni i błaznowania znalazł się w punkcie kulminacyjnym, do mej głowy wpadł genialny (przynajmniej wtedy tak myślałem) pomysł. Zostać maskotką! Praca w teorii genialna. Miejsce przy samej linii końcowej podczas spotkań. Ośmieszanie ludzi. Kontakt z zawodnikami. Robienie salt, fikołków, wsadów z trampolinyTańczenie, a dodatkowo bliskość cheerleaderek. Niestety dla mnie (choć jak dowiecie się z dalszej części tego posta – stety) na rozmyślaniu o tej wymarzonej posadzie się skończyło i nie poczyniłem nawet kroku, by cokolwiek w tym kierunku zrobić.


Przykrości jakie wiążą się z zakładaniem ciężkiego, niewygodnego, a w dodatku nieprzewiewnego kubraka, jest wiele. Przede wszystkim street credit. Wyobraźcie sobie reakcje znajomych jak na pytanie „co robisz w życiu?” odpowiedź będzie brzmiała „jestem maskotką”. To jedynie wierzchołek góry lodowej. Problemów jest znacznie więcej.

Na początek pobicia. Wydaje się to dość abstrakcyjne, bo kto chciałby uderzyć zabawną i niewinną maskotkę, która stara się rozbujać tłum. Oczywiście, że zawodnik drużyny gości. Przypadek dość rzadki ale… spójrzcie co się działo w Clevelend (podświetlony fragment pomiędzy 3 a 6 sekundą).



David West "dla zabawy" wyprowadził serie ciosów w twarz biednego Moondoga. Jak się później okazało maskotka trafiła do szpitala z urazem oka (na szczęście niegroźnym i według lokalnej prasy już wszystko jest w porządku). Wyobrażacie sobie uderzyć tak potulnego stworka?

Moondog nokautem w towarzystwie cheerleaderek.

Tutaj inny przypadek wyładowania agresji na "śmiesznym facecie w przebraniu" (nie mylić Supermanem). Tym razem jednak wydaje się bardziej uzasadniony.

Oczywiście zdarzają się też walki wewnątrzrasowe i jak przystało na tego typu awantury krew, siniaki, złamane kończyny czy wstrząśnienia mózgu to chleb powszedni. Z jakiejś przyczyny maskotki mają ogromną potrzebę konkurowania między sobą i to do tego stopnia, że czasem bardzo trudno je powstrzymać.


Pamiętajmy także, że nie każda drużyna ma taką pocieszną i ładną maskotkę. Jeśli przerażają Was twarze piłkarzy (co w sumie nawet nie dziwi), to zakryjcie oczy i poproście kogoś, by przescrollował zdjęcie poniżej. Zobaczycie tam najbrzydszą rzecz jaką człowiek wymyślił. Jest paskudna do tego stopnia, że wszystkie uniwersytety w USA przerzucają na swoich rywali odpowiedzialność za stworzenie tego monstrum.
Krzyżówka Venoma, Eldoki i Krzynówka.

Wiele godzin spędzonych na sali gimnastycznej i siłowni. Wylane hektolitry potu. Dopracowywanie szczegółów akrobacji tylko po to, by... no właśnie.






Najgorsze są jednak "wypadki przy pracy". W dodatku dość prostej. Jak gibanie się w rytm muzyki czy też po prostu chodzenie.










I w tym momencie pewnie zastanawiacie się jak ktoś może godzić się na to wszystko za marną pensję. No pewnie, że może. Satysfakcja w momencie gdy wychodzą takie niesamowite rzeczy musi być ogromna. Szczególnie gdy wywołuje się większe owacje niż drużyna przez cały sezon. W dodatku bardziej zasłużone.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Międzynarodowy dzień piłkarskiej beki


Od dwóch dni zbieram się do opisania mojego nowego ulubionego koszykarza (czyli jednego z dziesięciu ulubionych koszykarzy, bo w dzisiejszych czasach ciężko się zdecydować) i coś nie idzie. Nowy temat przyszedł sam z siebie. Dzięki rozgrywkom Ligi Mistrzów, a raczej odpoczynku od nich możemy dzisiejszej środy podziwiać to co się dzieje na krajowych podwórkach. I jest co podziwiać.

Patrzę na najważniejszą stronę każdego fana footballu(oczywiście nie licząc tych ze streamami) i nie wiem od czego zacząć. W każdym zakątku piłkarskiego świata (w domyśle Europy) było wesoło. Na początek „der Klassiker”. Pozornie normalny mecz na szczycie topowej ligi Starego Kontynentu. Borussia przed meczem miała 3 punkty przewagi nad Bayernem, a według bukmacherów (przynajmniej tego, który regularnie spamuje moją skrzynkę pocztową) obie drużyny miały takie same szanse na zwycięstwo. Spotkanie zakończyło się wynikiem 1:0 dla gospodarzy z Dortmundu, a jedyną bramkę (w dodatku ładną) strzelił nasz rodak – Robert Lewandowski, który w końcówce pierwszej połowy trafił w słupek, pod koniec meczu w poprzeczkę (każdy kibic piłki nożnej wie, że są to strzały, a w języku Tomka Hajty „szczały” niecelne). Niby nic śmiesznego ale… Przy bramce zawalił Arjen Robben. Złamał linie spalonego, zapomniał uciekać z pola karnego – zdarza się. Żeby jednak nie umniejszać jego zasług w zwycięstwo Borussii trzeba nadmienić, że skrzydłowy najpierw nie strzelił karnego, by kilka chwil później zmarnować sytuacje sam na sam z pustą bramką. Urokowi temu spotkaniu dodał  paroma zabawnymi metaforami, których niestety nie pamiętam wspomniany wcześniej Tomasz Hajto. Drugi z komentatorów, czyli Mateusz Borek popisał się za to znajomość subkultur i gdy dostrzegł na trybunach twarz Mario Goetze wystającą spod full capa określił jego ubiór jako „hiphopowy design”.


Zostawmy już krainę Ottonów kilku i przejdźmy do barbarzyńskiej Brytanii. Manchester United postanowił za wszelką cenę przegrać tytuł mistrzowski, który według ich fanów został wygrany już tydzień temu po porażce lokalnego rywala z Arsenalem. Swój marsz ku klęsce (kolejny zresztą w tym sezonie, bo spacerowali już przez Ligę Mistrzów i Puchar UEFA, a krajowe puchary nawet nie wiem, bo kogo to interesuje) rozpoczęli przegrywając z Wigan. Jednak porażka w DNA graczy "Czerwonych Diabłów" jest tak dobrze zakorzeniona, że pewnie nawet przegranie ligi im się nie uda.


We Włoszech beka niestety była bardzo chwilowa. Inter przegrywał w pewnym momencie z drużyną udającą Juventus. Niestety nic nie trwa wiecznie i nawet była drużyna Mario Balotelliego odbija się czasem od dna. Warto wspomnieć i spropsować Del Piero i prawdziwy Juventus. Ten blisko 100 letni zawodnik w swoim 700 występie strzelił całkiem uroczą bramkę z rzutu wolnego.

Po spadku formy przyszedł czas na prawdziwą kulminacje beki. Liga francuska zwana przez fachowców "europejską ligą Afryki". Radosny futbol w pełnej okazałości i pod wszystkimi możliwymi formami, a mecze w których pada 9 bramek zdarzają się tutaj kilka razy w sezonie. Otóż dzisiejszej nocy piłkarze Olympique Marsylia w akcie zemsty postanowili podłożyć się Montpellier, a tym samym zbliżyć kopciuszka do tytułu mistrzowskiego. Jak wiadomo liga francuska to nie Puchar Intertoto (choć to właśnie tam ostatni swój tryumf święciła drużyna Montpellier) i zwycięzca może być tylko jeden, więc od tytułu znacznie oddalił się największy rywal Marsylczyków - PSG. Sprawa tym ciekawsza, że z porażki są zadowoleni przede wszystkim kibice OM. Kilkanaście lat wcześnie to drużyna z Paryża rzekomo umyślnie przegrała z Bordeaux, by ułatwić im wygranie ligi. Kolejny raz historia pokazuje nam co znaczy francuska chęć zwycięstwa i wola walki.
Na koniec wypada także przyznać props. Zostajemy we Francji i co ciekawe zostajemy w temacie beki. Drużyna US Quevilly (nawet Chrome podkreśla jej nazwę) została finalistą pucharu Francji. Oczywiście beka z wszystkich drużyn wyeliminowanych przez tego TRZECIOLIGOWCA  w tym OM. Karma działa. W finale czeka na nich Lyon, który gra najgorszy sezon w tym milenium. Trzymamy kciuki za biedniejszych i młodszych.



niedziela, 8 kwietnia 2012

"Wyjdziesz za mnie?"


„Love And Marriage” śpiewał Frank Sinatra jak jeszcze nie było żadnego z czytelników na świecie. Od tamtej pory ślub jako sakrament wciąż istnieje, choć jest sporo mniej wart, a wręcz w wielu przypadkach ważniejszy jest rytuał zwany oświadczynami. Oświadczyny pod wodą, oświadczyny skacząc ze spadochronem, oświadczyny na szczycie góry, w środku dżungli czy w paszczy lwa. Mężczyźni wymyślają coraz ciekawsze sposoby, by poprosić swoje wybranki serca o rękę, a kobiety za każdym razem starają się udawać zdziwione.
Niespodziankę swojej przyszłej małżonce chciał sprawić także fan Bucksów (bo kto inny znalazłby się w ich hali podczas treningu) i niemal sakramentalne "will you marry me?" napisał na piłce. Wyglądało to mniej więcej tak:

Próba udana, a podający, którym był Luc Richard Mbah a Moute utrzymał swoją średnią kariery jednej asysty na mecz.W przeszłości oświadczyny w hali koszykarskiej udane nie były. 

Złamane serce, a i T-Macowi się nie upiekło. Karma ukarała kilkukrotnego all stara przewlekłymi bólami pleców, które prawdopodobnie zrujnowały mu karierę.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Diss? Jaki diss? Reakcja normalna


Związek koszykówki i rapu ma się od lat dobrze. Kurtis Blow recytujący jak uwielbia NBA, chłopaki z J5 porównujący rap do koszykówki w „The Game” czy Snoop Doggy Dogg dopingujący Lakersów w „Purp&yellow. Oczywiście są też takie smaczki jak VNM’owy wersy Nelly’ego I’m just Kidd-in’ like Jason. Ale nawet w najlepszym związku pojawiają się czarne chmury.
Każdy kto nie jest głuchy i nie ma męskiego narządu rozrodczego w uchu wie, że Kanye West to muzyk na tyle wybitny, że możliwe, że nawet najlepszy na świecie. Dzisiaj w Internecie pojawił się kawałek Yeezy’ego i Dj Khaleda na bicie niejakiego Hit-Boy’a. Oczywiście Khaled pokazał, że nic nie potrafi robić tylko krzyczeć więc można się spodziewać, że to na jakiś jego mixtape trafi. Wracając do Westa i jego muzyki to wszyscy pamiętamy wyśmienity singiel „Gold Digger”. Właśnie pewną osobę, która ostatnio zasłużyła sobie na taki przydomek postanowił zaczepić Kanye. Mowa oczywiście o Kris Humphriesie.

And I’ll admit, I fell in love with Kim (Hunh?)
‘Round the same time she had fell in love wit’ him (Whuh)
Well, that’s cool, baby girl, do ya thing
Lucky I ain’t have Jay drop ‘im from the team (Whuh)

 A jak brzmią na bicie i z flow Westa możecie sprawdzić tutaj


Wiadomo, że Kris Humphries od jakiegoś czasu jest najbardziej znienawidzonym zawodnikiem w NBA. Wygrał nawet plebiscyt, by zdobyć ten tytuł ( bo przecież innego nie zdobędzie, szczególnie w Netsach). Warto przypomnieć dlaczegonasz Kris zasłużył to co ma i na nickname „gold digger”. Otóż po jego trwającym 72 dni małżeństwie z Kim Kardashian zawodnik zarabiający 8 milionów dolarów rocznie zażądał od byłej małżonki 7 milionów dolarów za to, że nie będzie się już nigdy publicznie wypowiadał na jej temat (w domyśle chodzi o pranie brudów). Oczywiście z typa beka mocna, bo to zachowanie na poziomie jakieś marnej pseudocelebrytki z LA, a nie gościa, który za rok ma grać na Brooklynie. Miejmy tylko nadzieje, że przyjmie te linijki z podkulonym ogonem i nie będzie próbował odpowiadać.