niedziela, 17 lutego 2013

Czy da się uratować Weekend Gwiazd?

Zeszłoroczny All Star Weekend był dla mnie wydarzeniem o tyle ciekawszym od aktualnego iż miałem urodziny w tym samym czasie. Dwa dni świętowania i nie widziałem żadnego wydarzenia na żywo, tylko highlighty, skróty, topteny wiadomo. Było do przeżycia. Tym razem postanowiłem zarwać noc dla konkursów. Zachęcały przede wszystkim składy. Robert Horry w konkursie dla strzelców, mocna obsada skills challenge, konkurs wsadów z najlepszymi dunkerami w NBA w postaci Flighta, Greena T-Rossa i Manimalem, którego jako fan Nuggets wręcz uwielbiam (choć nic wielkiego się po nim nie spodziewałem) oraz konkurs trójek ze Stevem „Discount Double-Check” Novakiem i Mattem Bonnerem, którego udział wymusiła internetowa brać grasująca w obszarach social media.

O nim sobie poczytacie na innych blogach

I mimo, że nie zarwałem nocy tak okrutnie jak pewnie wielu innych (solidna drzemka przed i po konkursach) to do końca nie jestem przekonany czy było warto. Moi faworyci z Nowego Jorku zawiedli choć James White rozpoczął z wysokiego C wprowadzając obsługę lotów na parkiet to najpierw jego dunk z linii rzutów osobistych nie miał z tą linią nic wspólnego (poza skutecznością jego rzutów), a później z każdą kolejną próbą drugiego wsadu pokazał, że kozłowanie jest mu obce, dwutakt to w ogóle jakiś kosmos, a kondycja pozwala na 4 przebieżki długości boiska.

Zawiódł także Gerald Green, który próbując powtórzyć zagranie z filmu o rzekomo najlepszym koszykarzu, który nie grał w NBA  pudłował i pudłował i pudłował, aż zabrakło czasu, a potem zabrakło cierpliwości sędziom i ocenili jego występ tuż przed udaną próbą.

Jego kolega z drużyny, też się nie popisał, ale akurat występ Paula George’a w konkursie trójek miał miejsce tylko dlatego, by pokazać światu, że w Indianie znów gra się w koszykówkę na wysokim poziomie. Cóż chyba nie tak to miało wyglądać.


Zmiana formuły  na „Wschód vs Zachód” (wygrana drużyna dostaje 350 tysięcy zielonych jak krew Paula Pierce’a dolarów na swoją fundacje - przegrana 150 tysięcy) pozwoliła Irvingowi zagrać w finale konkursu za 3 (bo kto wie, co stałoby się podczas dogrywki z Ryanem Andersonem), a także wyłonić najsłabszego w historii zwycięzcę „Shooting Stars Challenge”. Niby pomysł dobry, ale to czy dane dziecko dostanie kasiorkę  mogło zależeć od tego, czy James White albo Gerald Green trafi wreszcie swój wsad. Trochę okrutne jak na działalność charytatywną.

W każdym razie, najlepsze za nami, a dzisiejszej nocy już na pewno zarywać nie będę. Dlaczego? Bo przed nami kolejny mecz o nic. Tak do bólu o nic, że nawet gracze, którzy gryzą parkiet zagrają tak jakby naprzeciw stał ich syn (pozdro Chris Paul) stawiający pierwsze kroki w sporcie, a po co dzieciaka od razu zniechęcać.

Co można zrobić, by żyło się lepiej? Dodać coś o co chciałoby się graczom walczyć. Idąc za przykładem MLB (baseball – najnudniejszy z amerykańskich sportów, który najbardziej interesuje grubych Portorykańczyków, bo dla nich to jedyna szansa na zrobienie pieniędzy w życiu)  wprowadzić zasadę, że wygrana konferencja otrzymuje przewagę parkietu w Finałach.  Kalendarz NBA jest i tak mocno nieuczciwy i takie Miami  gra masę meczy z laczkami (z którymi i tak czasem przegrywa, ale hej nie ma się co martwić, Wizards ograli prawie wszystkich liderów dywizji w tym sezonie), a OKC czy Clippers walczą na śmierć i życie z dużo lepszymi rywalami. Panie Silver, czas na Twój pierwszy ruch.

P.S. Dziecko wypinające się do Rossa naprawdę wywołało u mnie niesmak.
P.S. 2 Nadzieja umiera ostatnia. John Wall i DeAndre Jordan rozważają start w przyszłorocznym konkursie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz