wtorek, 10 lipca 2012

Klątwa wysokich i wysokich draftu

Sport zawodowy w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej poza odgórnymi granicami płac, brakiem reklam na koszulkach (z wyjątkiem piłki nożnej) i dużą ciekawszą formułą rozgrywek, różni się także od reszty świata sposobem rekrutacji nowych zawodników. Kluby nie mają swoich własnych ośrodków szkolenia młodzieży, więc ta sportowo rozwija dzięki stypendiom w szkołach średnich i uniwersytetach (co prawdopodobnie jest najlepszym możliwym rozwiązaniem). Przed rozpoczęciem danego sezonu młodzież, która odpowiednio "dojrzała" (czyli według NBA skończyła 19 lat) może zgłosić się do draftu (naboru). W teorii najlepszego gracza ligi akademickiej wybiera najsłabsza drużyna poprzedniego sezonu. Jak się okazuje, w wielu przypadkach tak nie jest, z dwóch powodów. Jednym jest loteria draftu, podczas której ustala się kolejność wyborów (nikt tak naprawdę nie wie jak ów loteria działa i od wielu lat krąży opinia, że władzę ligi przyznają najlepsze miejsca według własnego uznania). Drugą przyczyną są idiotyczne decyzje managerów, o których częściowo będzie ten wpis.

O NBA mówi się, że jest ligą wysokich zawodników. Niestety po latach dziewięćdziesiątych, gdzie główną siłą najlepszych drużyn byli centrzy, przyszedł czas posuchy. Kariery pokończyli tacy gracze jak Patrick Ewing, Hakeem Olajuwon, David Robinson i nagle okazało się, że w lidze jest ogromny deficyt zdrowych i utalentowanych "piątek". Managerowi ligi próbując ratować tę sytuację zapoczątkowali coś co pozwoliłem sobie nazwać "klątwą centrów wybieranych z numerem pierwszym".

Wszystko zaczęło się w 1998 roku Los Angeles. Clippersi po fatalnym poprzednim sezonie, w którym wygrali zaledwie 17 z 82 spotkań, dostali szanse od losu i możliwość zbudowania drużyny wokół, którejś z gwiazd uniwersyteckiej koszykówki. Prawdopodobnie będąc pod wrażeniem tego co w NBA osiągnął Nigeryjczyk Hakeem Olajuwon, postanowili poświęcić pick numer jeden w drafcie na jego rodaka Michaela Olwokandiego. Jego gra na uniwersytecie (warto zauważyć, że nie przeszkodziła mu ona w uzyskaniu tytułu naukowego z ekonomii) wskazywała, że Michael może być bardzo obiecującym graczem. Niestety jak w przypadku wielu innych "niewypałów" w NBA na drodze do wielkiej kariery stanęły kontuzję. Przepuklina, kolano, a nawet zapalenie dziąseł. Tak dokładnie ZAPALENIE DZIĄSEŁ, uniemożliwiły osiągnąć Nigeryjczykowi osiągnąć coś więcej niż bycie pośmiewiskiem  solidnym centrem przez kilka lat. W kolejce na wybór czekali m.in. Vince Carter oraz Paul Pierce.

Na kolejną klęskę z udziałem centra nie trzeba było długo czekać. Właściwie jest to jedna z największych klęsk w historii draftu. Dodatkowo popełniona przez prawdopodobnie najlepszego gracza w historii tej gry. I jednego z najgorszych właścicieli. W 2001 roku Micheal Jordan będący wówczas prezydentem Washington Wizards zdecydował, że do jego drużyny dołączy Kwame Brown. Ilość żartów z niego, kompilacji z wpadkami, czy nawet to jak specjaliści wypowiadali się o tym centrze utwierdziła wszystkich w przekonaniu jak wielki błąd popełnił słynny MJ stawiając na Browna. 


Rok później kolejny bardzo wysoki  człowiek, a nawet bardzo bardzo wysoki człowiek trafił do NBA. Był nim Yao Ming, którego twarz jest znana każdemu użytkownikowi tak żałosnych portali jak kwejk czy demotywatory. W przeciwieństwie do dwóch panów z poprzednich akapitów jego talent zdążył eksplodować. Yao dysponował niesamowitą jak na swój wzrost motoryką, świetnym rzutem i ogromną podatnością na kontuzje, która przedwcześnie skończyła jego karierę. A szkoda. Jego pojedynki z Shaqiem były początkiem mojej świadomej przygody z NBA i choć podczas jego kariery byłem antyfanem zarówno Chińczyka jak i całego Houston czy to z Stevem Francisem czy Tracym McGradym w składzie. Szczególnie radosny był dla mnie moment, gdy jeden z najniższych zawodników w NBA zablokował tego najwyższego.




W 2005 roku do NBA trafił następna 3-krotnego mistrza NBA  Luc Longleya. Fani Micheala Jordana i Chicago Bulls zapewne pamiętają go jako "WIEEEEEEEELKIEGO, białego gościa pod koszem". Andrew Bogut jeszcze tytułu mistrzowskiego nie zdobył. Nie zanosi się także, by to się zmieniło w najbliższych latach i nie pomoże temu nawet przeniesienie Golden State Warriors do San Francisco. Pomocna w jakimkolwiek sukcesie (może wreszcie play-offy) nie będzie także podatność na kontuzję Boguta. Uwaga video dla ludzi odpornych na cierpienie (i niezdarność?) innych.
Bardzo nietrafioną decyzją był także wybór Andrea Bargnaniego z numerem pierwszym podczas draftu w 2006 roku. Był to punkt kulminacyjny mody na  "białych, wysokich z Europy z niezłym rzutem". Włoch, który rzekomo jest centrem grając w swojej karierze 33 minuty na mecz notuje w tym czasie średnio zaledwie 5,5 zbiórki. Dla porównania inny Europejczyk, bliższy nam sercu grając średnio minutę krócej na mecz, zbierał z tablicy 10 piłek.

Rok później Portland Trail Blazers wybrali jeszcze gorzej. Mogąc zainwestować w Kevina Duranta i jego plecak (a wszyscy wiemy, jak teraz wygląda kariera Kevina Duranta) postanowili obrać ścieżkę wielu innych przegranych draftu i z pierwszym pickiem wybrali Grega Odena. W pierwszym roku swojej przygody w NBA Oden zasłynął jedynie kontuzją, która przesunęła termin jego debiutu i wykluczyła go z gry na cały sezon. Dzięki temu sprytnemu manewrowi  "ojciec LeBrona Jamesa" mógł w kolejnym roku powalczyć o nagrodę Rookie of The Year. Kolana Odena miały jednak inny plan wobec niego i kolejna fala urazów, która na nie spłynęła pozwoliła zagrać w ciągu 5 sezonów w NBA zaledwie 82 spotkania (przypomnienie małe: podczas jednego sezonu, każda drużyna rozgrywa 82 mecze). I choć center jest w tym momencie przy kołku, na którym zawiesza się koszykarskie buty, pozostawił po swojej karierze ślad. Dość spory i kontrowersyjny.

28 czerwca tego roku do New Orlean Hornets wybrali Anthony'ego Davisa. Kolejny wysoki, który trafia do NBA jako ten potencjalnie najlepszy zawodnik ze swojej klasy draftu. Niestety już na jednym z pierwszych treningów z nową drużyną gracz podkręcił kostkę. Czy podzieli los "bohaterów" tej notki? Czy raczej będzie kolejnym po Howardzie (niebawem na Brooklynie) wyjątkiem potwierdzającym regułę (najgłupsze polskie przysłowie)?

1 komentarz: